Łączą ze sobą atmosferę klubu nocnego i wszelkie korzyści płynące z intensywnego treningu. Za oceanem i na Wyspach Brytyjskich coraz popularniejsze są zajęcia fitness do złudzenia przypominające clubbing.
Podczas zajęć oprócz DJ-a w sali obecny jest trener. To ich wspólna praca sprawia, że sale zapełniają się głównie 20- i 30-latkami, chcącymi rozerwać się wieczorem, a jednocześnie popracować nad sylwetką. Dla osób, którym wiecznie brakuje czasu, takie połączenie jest rozwiązaniem idealnym. Zajęcia stanowią alternatywny sposób spędzenia nocy z przyjaciółmi, którym podobnie jak nam, bardziej od picia drinków zależy im na spaleniu kalorii.
W Londynie, do którego moda przywędrowała z Nowego Jorku, trend pojawił się dzięki studiu Fitness Freak. Zaproponowało ono mieszkańcom zajęcia Rave. Ich uczestnicy, wyposażeni w imprezowe fluorescencyjne pałeczki, czują się jak na dobrej dyskotece. Instruktor troszczy się o to, by choreografia nie okazała się zbyt skomplikowana, a DJ - o mix, który sprawi, że ani przez chwilę nie będzie chciało się zejść z parkietu. Takie imprezy organizowane mają być również w Manchesterze, Dublinie oraz Edynburgu.
W USA zajęcia utożsamiane są z Dance Dance Party Party. Wypromowały je Glennis McMurray oraz Marcy Girt, które z miłości do tańca i niechęci do zapachu alkoholu i tytoniu zaproponowały nowojorczykom coś nowego: clubbing dla kochających taniec i chcących poćwiczyć bez używek, facetów dookoła i męczącej, skomplikowanej choreografii.
Trend, póki co, nie dotarł jeszcze do Polski. A szkoda, bo fitness na dyskotece wydaje się równie interesujący, co maraton zumby czy aerobiku. Co więcej, brzmi lepiej od zwykłego clubbingu. Osoby, które rankiem wolą obudzić się z bólem mięśni niż z kacem, zapewne nie będą zastanawiać się nad tym, czy skorzystać z takiej możliwości, a jedynie kiedy to zrobić.
MM