Stwierdzenie, że pokaz mody Chanel był wspaniały, jest tak oczywiste, jak to, że w zimą pada śnieg. Co zatem sprawia, że ekstrawaganckie show haute-couture francuskiego domu mody śledzą za każdym razem miliony ludzi na całym świecie? Wiele tłumaczy nieskromna osoba Karla Lagerfelda i jego niezwykła wizja mody.
Jesienno-zimowa kolekcja Chanel po raz kolejny gościła w murach paryskiego Grand Palais. Przybyłych gości zaskoczyła spektakularna scenografia przypominająca zdewastowany teatr, na scenie którego można było dostrzec wyburzoną ścianę i widok na nowoczesne wieżowce przypominające te z największych światowych stolic. Pokaz na nadchodzący sezon opowiadał o tym, jak stary świat spotyka się z nowym.
Pomiędzy drewnianymi fotelami przechadzały się modelki, prezentując superkobiece stroje spod znaku najwyższego krawiectwa. Pokaz rozpoczęła parada tweedowych marynarek i żakietów, które obowiązkowo pojawiały się w zestawach z krótkimi, trapezowymi spódnicami. Oczywiście nie zabrakło charakterystycznego fasonu z obniżoną linią talii, nawiązującego do stylu lat 20-tych. Jednak kolekcję zdominowały nawiązania do filmu Star Trek i futurystycznego Metropolis z 1927 roku.
Lagerfeld odważnie łączył nietuzinkowe tkaniny i faktury. Zarówno ciężkie płaszcze jaki i zwiewne tiulowe suknie wpisywały się w fantazyjny i bardzo wyrazisty styl. Podkreślały go także wymuskane fryzury i ostry makijaż. Uwagę przykuwały kapelusze-kaszkiety oraz zamszowe kozaki sięgające poza kolano, tym razem na niskim obcasie. Ograniczona paleta kolorów (szarości, czerń i biel) pozwoliła ujednolić kolekcję i dodać jej niewymuszonej elegancji.
Kiedy wydaje się, że w modzie pokazano już wszystko, wtedy wystarczy spojrzeć na pokaz Chanel, żeby być pewnym, że Karl Lagerfeld nie powiedział ostatniego słowa i jeszcze nie raz nas zaskoczy.
MB