Robienie pokazów mody to jest w Polsce rytuał. Każdy szanujący się projektant na liście swoich głównych celów ma dwie rzeczy: pokaz mody i własny butik. O butikach będzie innym razem. Dziś kilka słów o pokazie. I to nie byle jakim, bo jednego z „czołowych polskich projektantów” – Dawida Wolińskiego.
Dawid Woliński spełnił pod koniec roku oba cele projektanta. Właśnie otworzył swój butik (zwany również bardziej szumnie atelier) przy Mysiej 3 w Warszawie, a w poniedziałkowy wieczór zaprosił tłumy na pokaz kolekcji, która do owego atelier trafi.
W realizacji celów w żadnym wypadku nie przeszkadza marny talent do projektowania i słaba, pełna tych samych sukienek kolekcja. Jeśli brakuje nam talentu do tworzenia prawdziwej mody, trzeba ludziom zafundować solidne show. Spektakl, który sprawi, że owe sukienki będą jedynie elementem większej całości i w tej całości nieco zginą.
Podstawa to lista gości i dwa długie pierwsze rzędy, które trzeba zapełnić tak zwanymi gwiazdami. Zaprasza się więc wszystkich. Kolegów po fachu, pogodynki, pierwszorzędne aktorki drugorzędnych seriali, byłych sportowców i wszystkich znanych z tego, że są znani. Między pierwszymi rzędami jest szeroki wybieg. Tu potrzebna będzie pozytywka, duża, złota i z prawdziwą baletnicą. Do tego dodajemy armię równie prawdziwych żołnierzyków, którzy do rytmu uderzają w bębny. Na finał koniecznie Lana Del Rey i jej „Born to die” (jakbyśmy już nie mieli dość Lany na wszędzie „wyskakujących” zdjęciach H&M). Efekt murowany. Zachwycona publiczność gwarantowana. Na Facebooku szaleństwo, ochy i achy, bo wiadomo, wszyscy zdjęcia owej żywej baletnicy i umundurowanych panów z bębnami od razu wrzucili na swoje profile.
Ponieważ pokaz dotyczy mody i wypada pokazać kolekcję, warto mieć również kilka wykrojów. Ze trzy powinny wystarczyć. Koniecznie na sukienkę, spodnie nie prezentują się przecież tak efektownie, no i na co rasowej kobiecie spodnie. Do tego konieczna jest duża ilość różnych, najlepiej tych z wysokiej półki materiałów. W tym koniecznie również te w kolorze złota, mieniące się, metaliczne i wszelkie tkaniny o ciekawej fakturze. Czerń również jest pożądana, wszak mała czarna zawsze jest na czasie i trudno się do takiej przyczepić. No i jedwab. Zwiewny jedwab i trochę tiulu. Te ostatnie serwujemy w wersji maksi, ma się ciągnąć, powiewać, falować. Modelka może się delikatnie potknąć, grunt, że na zdjęciach wypadnie spektakularnie.
Dawid Woliński miał jeden najważniejszy wykrój i dosłownie parę jego modyfikacji. Góra sukienki jest dopasowana i pojawia się w kilku odsłonach: gorsetowej, t-shirtowej, z rękawem lub bez, dół jest natomiast mocno rozkloszowany. Brzmi znajomo? Ależ oczywiście, to konstrukcja, którą znajdziemy w ofercie chyba każdej sieciówki (nie z tak szlachetnego materiału rzecz jasna). Ten uroczy fason zawsze wygląda dobrze na szczupłej modelce i można go powielać z owych różnokolorowych i wielogatunkowych tkanin do woli i w nieskończoność, co też Woliński uczynił.
Oglądaliśmy więc paradę uroczych sukienek, wszystkich na przysłowiowe „jedno kopyto”. Ani to odkrywcze, ani szczególnie zajmujące w takiej dawce. Jak mamy w kolekcji jedną, dwie tego typu małe czarne, bardzo w porządku, ale żeby kilkanaście, to już lekka przesada.
Druga część pokazu była bardziej wieczorowa pod wzglądem lśnienia tkanin. W nastrojowym i smętnym rytmie słynnej piosenki samobójców „Gloomy Sunday” Woliński zaproponował kilka seksownych przezroczystości i sukienki o kroju fartuszka z odsłoniętymi bokami – motyw powtórzony z kolekcji tego projektanta z zeszłego roku. Ponieważ materiały w tej części były faktycznie godne uwagi i miały niemal rzeźbiarskie właściwości, na niektórych sylwetkach udało się zbudować całkiem interesującą, lekko futurystyczną bryłę (to jedna z tych ciekawszych modyfikacji wyjściowego fasonu).
Myślałby kto, że obmacywanie dziewczyn w programie o tym, jak zostać modelką, albo kompromitacja pod tytułem „Woli i Tysio” w końcu na dobre pogrążą i tak wątpliwą karierę „kreatora” jedwabnych sukienek. Nic bardziej mylnego.
Woli zebrał lawinę oklasków, a Tysio dumnie klaskał w pierwszym rzędzie. Wydarzenie odbije się szerokim echem w mediach (z takimi pierwszymi rzędami i żywą pozytywką nie może być inaczej), a styliści gwiazd szybko pobiegną na Mysią pożyczać piękne sukienki. Grunt to dobry pokaz. I atelier. Reszta jakoś się kręci.
AW